Moja historia z iMakami zaczęła się już dawno. Nie wspominam kolorowych „gietrójek”, bo te widziało się głównie w filmach, ale pamiętam jak po raz pierwszy zobaczyłem „lampkę” (czyli iMaka G4), w którym zakochałem się od razu; do dziś uważam go za jeden z najpiękniejszych przykładów wzornictwa przemysłowego. Co więcej, do dziś poszukuję sprawnej i zadbanej 17-calowej wersji tego komputera (w to, że uda mi się zdobyć 20-tkę już dawno przestałem wierzyć - to biały kruk) i kupię ją, „choćby nie wiem co”. Potem nastał czas G5 i pierwszych wersji Intelowych, które dosłownie poraziły mnie wydajnością (używałem wtedy do pracy eMaka G4). Gdy przymierzałem się do zakupu takiego, zaprezentowano wersję aluminiową, która oczarowała mnie jeszcze bardziej niż biały plastik poprzednika i do dziś taki „iMac alu” stoi na moim biurku. W międzyczasie pojawiło się jednak kilka modyfikacji, nowy model i nawet kilka modyfikacji nowego modelu, z których model najwyższy, spędził u mnie ostatnio 3 tygodnie.

Gdy dowiedziałem się, że został do mnie wysłany, obiecałem sobie, że się w nim nie zakocham. Część z Was pomyśli sobie pewnie w tym momencie, że jestem niezrównoważony psychicznie - „zakochać się w komputerze? Wariat!” - i pewnie coś w tym jest. Tym, którzy tak pomyśleli radzę nie czytać dalszej części tego tekstu. Za to „wariatów”, zapraszam.

Pierwszy uśmiech pojawił się, gdy tylko kurier wniósł karton. Zapomniałem już jak jest wielki (karton, nie kurier). I to zdjęcie z podpisem ‘1:1’. Uwielbiam te detale, wywołują mój uśmiech. Podobnie jak zapach nowego komputera z logo Apple. Ponoć istnieje część społeczeństwa, która go nie czuje, ale skoro na sali zostali sami „wariaci”, to kto by im wierzył? Odpakowałem, postawiłem obok iMaka 24” i uruchomiłem asystenta migracji (już wcześniej założyłem, że na czas testu stanie się on moim jedynym komputerem, będącym dokładną kopią aktualnie używanego iMaka). Jako że skopiowanie 900GB zajęło kilka godzin, miałem czas, żeby przyjrzeć się z zewnątrz nowemu „potworowi”. Jedna rzecz - która wprawdzie nie była dla mnie zaskoczeniem, bo śledziłem historię iMaków na tyle, by się tego spodziewać - nieustannie dziwiła wszystkich odwiedzających; iMac 27” jest niższy niż iMac 24”. Ekran, naturalnie, jest większy, ale przez zastosowanie innych proporcji (16:9 zamiast 16:10) obudowa 27-tki jest niższa. Po części bierze się to także z faktu niższej dolnej części komputera (tej pod wyświetlaczem), która wprawiła mnie w największe zdumienie. Z punktu widzenia „designera” zastanawiam się, kto i dlaczego zaprojektował mojego iMaka, obrysowując go tymi wszystkimi krągłościami, zarówno obudowy, jak i ramki wyświetlacza. Prosta linia, dzieląca czerń monitora od srebra obudowy w iMaku 27” sprawia, że stojący obok iMac 24” wygląda amatorsko, niepoważnie, trochę jak zabawkowa imitacja. Od tamtego momentu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te zaokrąglenia w moim są brzydkie i zbędne. Widać, wszyscy się kształcą i dojrzewają. Nawet Jonathan Ive.

Gdy kopiowanie dobiegło końca, uruchomiłem „wielkoluda” („wielkomaka”?) i …ależ tu jest przestrzeń! Różnica między 1920x1200px a 2560x1440px jest ogromna. Ostrość obrazu znacząco lepsza - ta sama fotografia w tle biurka wydawała się być ostrzejsza na 27” niż na 24”. W teorii (i po krótkich doświadczeniach z iMakami 27” w salonach Apple Store) narzekałem na proporcje 16:9 - że to takie filmowe, niefotograficzne i w ogóle fuj. Wystarczyło 30 minut, bym wycofał wszystko, co powiedziałem. Być może do prezentacji fotografii nie jest to najlepszy pomysł (o ile nie kadrujesz oryginalnych proporcji 3:2, zawsze zostają czarne paski po bokach), ale do pracy? Ideał. Lightroom z dwoma panelami po bokach, jednym na dole i zdjęciu na środku wygląda jakby był zaprojektowany właśnie na takim iMaku. Co więcej, nawet normalna (czyt. relaksaycjna) przestrzeń robocza jest dużo wygodniejsza; Sparrow, Twitter, Reeder i iChat - żadne okno nie zasłania sąsiedniego! Dwie strony A4 w Wordzie jednocześnie? Żaden problem. Nawet podpięty do mojego iMaka, 20-calowy Apple Cinema Display nie daje mi takiego komfortu, jakiego doświadczyłem na tym iMaku.

Jako, że nie samym ekranem „wariat” żyje, bardzo byłem ciekaw, jak radzą sobie „wnętrzności”. Nie tyle w odniesieniu do mojego iMaka z C2D, ale raczej w porównaniu do ostatnio testowanych Maków mini. Według specyfikacji powinien być szybszy; czterordzeniowy procesor i7 o częstotliwości taktowania 3.4GHz, 4GB pamięci RAM, kartą graficzna AMD Radeon HD 6970M z 1GB pamięci i mechaniczny dysk twardy o pojemności 1TB (oczywiście, że żałuję, że to nie SSD, ale darowanemu nawet „wariat” nie zagląda). Zanim uruchomiłem „standardową procedurę testową”, włączyłem kilka najczęściej używanych aplikacji. Myślę, że wystarczy, jak napiszę, że wywołało to uśmiech na twarzy. Dość szybko ów jednak zgasł. Tam, gdzie procesor odgrywał znaczną rolę - mówiąc kolokwialnie - miażdżył; eksport zdjęć z Lightroom, konwersja wideo, eksport wizualizacji .png z Illustratora - wszystko to trwało wielokrotnie krócej niż czasy, do których jestem przyzwyczajony. Problemem była jednak pamięć; 4GB w trakcie pracy bardzo szybko się zapełniało, a nie-tak-znowu-szybki dysk (choć szybszy niż podejrzewałem) wyraźnie dawał znać, gdy komputer zaczynał korzystać z pamięci swap. Z pomocą przyszedł jednak inny „wariat” (Twitterowa bratnia dusza), który przysłał dwie kostki po 2GB, którmi mogłem uzupełnić dwa wolne sloty w testowym iMaku, zwiększając jego pamięć do wartości 8GB (choć obsługuje także 12GB, 16GB, a nawet horrendalnie drogie 32GB). Od teraz było już łatwiej. Na tyle, że pokuszę się o stwierdzenie, że 8GB pamięci to absolutne minimum do komfortowej pracy z tym komputerem. Podejrzewam, że Apple sprzedaje go standardowo z 4GB, wiedząc, że każdy, kto będzie używał go do pracy dokupi odpowiednią ilość od razu, a tym, którzy kupią go, by był atrakcyjnym wizualnie meblem - wystarczy.

Wracając jednak do pracy; używanie Lightroom na tym iMaku to poezja. Każda akcja odbywa się tak szybko, że na początku nie mogłem przywyknąć do tego, że to już, że mogę przejść do następnego zdjęcia lub wykonać inną operację. Podobnie z edycją w Photoshopie z poziomu LR; klikałem Edit in…, wybierałem PS CS5 i po dwóch sekundach miałem ten plik otwarty w Photoshopie, dokonywałem zmian, cmd+s i po 2 sekundach TIFF lądował w bibliotece Lightroom. To wszystko sprawiało, że pracowałem naprawdę chętnie. Dodając do tego czas zaoszczędzony na każdej pojedynczej operacji, wyszło (jak podał mój magiczny timer, który także niedługo tu opiszę), że cały reportaż z jednego ze ślubów był gotowy w 6h56m + czas eksportu. 7 godzin, w których zawierała się pierwsza selekcja, druga selekcja i obróbka kilkuset fotografii. Na moim iMaku ten sam proces zajmuje średnio 4 do 5 dni (nawet, założywszy, że efektywnie spędzam wówczas tylko 6 godzin dziennie, to różnica nadal jest porażająca). Czy jest sens pisać cokolwiek więcej?

Ach, tak, tu sami „wariaci”, więc jest. Przejdę więc do Illustratora, który nie jest przecież tak wymagający jak powyższe „combo” (tj. Lightroom, 30MB RAWy i ponad 100MB TIFFy), ale są co najmniej dwie sytuacje, w których pojawia się pasek postępu; eksport sporego projektu do pliku PNG w 300 lub 600 dpi i dodanie rozmytego cienia pod obiektem (tak, klienci czasem tego wymagają, nic nie poradzicie) w przypadku zaznaczonej opcji Podglądu. Czterordzeniowy i7 obliczał to tak szybko, że gdy po raz pierwszy dodałem cień, pomyślałem, że coś nie zadziałało. „Żadnego paska postępu? Zaraz, ale cień już jest pod obiektem!” Nie wierzyłem. Zaznaczyłem inny obiekt, dodałem cień - znów, to samo. Pojawia się od razu. Od. Razu. Niezwłocznie. Natychmiast. Z zapisem rastrowej wizualizacji jest podobnie, a jedynym ograniczeniem jest pewnie prędkość dysku; klikałem eksportuj, wiedząc ile czasu może się dany projekt eksportować w 300 dpi, ale zanim się zorientowałem, plik już był na dysku.

Tych samych zaskoczeń doświadczyłem w przypadku Adobe Premiere. Montowanie materiału HD było bezproblemowe, podglądy natychmiastowe, a eksport? Zdmuchujący czapki z głów. Co jednak równie ważne; w odróżnieniu od Maków mini, iMac pozostawał bezgłośny, bez względu na obciążenie. Nawet, gdy przez 8 godzin wszystkie rdzenie pracowały na poziomie bliskim 100% ich możliwości, wentylator nadal był niesłyszalny, obracając się maksymalnie z prędkością 2078 obrotów na minutę (to najwyższa wartość, jaką udało mi zarejestrować, przy temperaturze procesora 57’C).

A jak to wszystko wygląda w praktyce możecie zobaczyć poniżej:

Import 128 RAW z włączonym renderingiem 1:1:

iMac i7 3.4GHz
6m54s
Mac mini i5 2.5GHz
11m20s
Mac mini server
10m40s
MBP i5 2.3GHz
14m23s
iMac C2D 2.4GHz
17m23s
MBP C2D 2.33GHz
23m48s
`` Eksport 128 RAW do TIFF 16-bit, bez kompresji:
iMac i7 3.4GHz
7m15s
Mac mini i5 2.5GHz
13m09s
Mac mini server
10m58s
MBP i5 2.3GHz
17m09s
iMac C2D 2.4GHz
16m22s
MBP C2D 2.33GHz
21m07s
`` Eksport 128 RAW do JPEG 100% z wyostrzeniem 'Matte Paper: Standard':
iMac i7 3.4GHz
8m36s
Mac mini i5 2.5GHz
13m30s
Mac mini server
13m15s
MBP i5 2.3GHz
18m16s
iMac C2D 2.4GHz
21m55s
MBP C2D 2.33GHz
28m39s

``

Konwersja 1080p do iPad - 4.28GB » 72.8MB:

iMac i7 3.4GHz
6m24s
Mac mini i5 2.5GHz
13m50s
Mac mini server
8m58s
MBP i5 2.3GHz
12m19s
iMac C2D 2.4GHz
20m06s
MBP C2D 2.33GHz
32m20s

``

Konwersja 1080p do iPhone - 4.28GB » 30MB:

iMac i7 3.4GHz
5m03s
Mac mini i5 2.5GHz
11m56s
Mac mini server
6m56s
MBP i5 2.3GHz
7m17s
iMac C2D 2.4GHz
11m25s
MBP C2D 2.33GHz
15m04s

``

Konwersja 720p do iPad - 184MB » 40MB:

iMac i7 3.4GHz
1m00s
Mac mini i5 2.5GHz
2m33s
Mac mini server
1m38s
MBP i5 2.3GHz
2m36s
iMac C2D 2.4GHz
4m50s
MBP C2D 2.33GHz
6m38s

``

Konwersja 720p do iPhone - 184MB » 13MB:

iMac i7 3.4GHz
22s
Mac mini i5 2.5GHz
49s
Mac mini server
31s
MBP i5 2.3GHz
44s
iMac C2D 2.4GHz
1m16s
MBP C2D 2.33GHz
1m41s

``

Wszystkie powyższe cechy tego iMaka, sprawiają, że komfort pracy na nim jest niesamowity, a świadomość tego, jak jest szybki, doprowadzała do na kuriozalnych wręcz sytuacji; po skończonej pracy, czyli w trakcie wolnego popołudnia, nie potrafiłem znieść myśli, że tak szybka maszyna stoi bezczynnie - wracałem więc do komputera i nadrabiałem zaległości lub robiłem rzeczy, których nigdy na własnym komputerze robić mi się nie chciało (wiecie jaki mam porządek w Lightroom teraz?).

Nie sposób jednak nie napisać niczego o wyświetlaczu. O rozdzielczości i ostrości już wspominałem. Podobny zachwyt budzi podświetlenie; idealnie równomierne (sprawdzane bez aparatury, więc w istocie może nie być „idealne”), niesamowicie jasne, jeśli sytuacja tego wymaga (w słoneczny dzień, zamiast spuścić rolety, wystarczy zwiększyć jasność podświetlenia). Ma jednak także wady; po pierwsze - matryca umieszczona jest za szybą, co dyskwalifiuje ją w zastosowaniach profesjonalnych. Bardzo mnie dziwi, że Apple oferuje matowe matryce w 15- i 17-calowych wersjach swojego MacBooka Pro, a w przypadku iMaka nie daje takiej możliwości. Druga sprawa to standardowy, dostarczany z systemem profil tego wyświetlacza. Bez kalibracji, absolutnie nie nadaje się on do pracy nad fotografiami - całkowity brak szczegółów w światłach i cieniach, zmusza do ciągłego obserwowania histogramu, czyli na dobrą sprawę - pracę w ciemno. Z tymi ograniczeniami musi liczyć się każdy potencjalny nabywca iMaka, ale jeśli ów projektuje raczej dla www niż do druku czy po prostu jest tak zwanym Zwykłym Użytkownikiem, będzie zachwycony. Nawet zwykłe amatorskie zdjęcia będą się na tym ekranie prezentować lepiej, niż na jakimkolwiek innym.

Podsumowując, uważam ten komputer za bardzo bliski ideałowi - wersja z dyskiem SSD i (gdyby było to możliwe) matową matrycą, byłaby spełnieniem marzeń niżej podpisanego wariata. Z drugiej jednak strony jest on drogi. Bardzo. Podstawowy 27-calowy model z procesorem i5 3.1GHz kosztuje 8799 zł, co jest absolutnie zrozumiałą ceną. Dopłata do procesora i7 3.4GHz wynosi jednak 880 zł. 8GB pamięci to dodatkowe 880 zł (a 16GB - 1760 zł). Dysk SSD 256GB zamiast standardowego ATA 1TB - 2200 zł, a obok ATA 1TB - 2640 zł. Patrząc przyszłościowo, lepiej też jeśli zainstalowany wewnątrz Radeon HD6970M miałby 2GB pamięci, zamiast standardowego 1GB - dodatkowe 440 zł. Tym samym, zrobiło się z tego 13639 zł (z 8GB RAM), a to dużo pieniędzy jest. Nawet dla wariata. Jednak z racji faktu, że „dużo” nie oznacza „za dużo”, zacząłem już zbierać. Nie kupię go jednak teraz. Od ostatniej aktualizacji tego modelu minęło ponad pół roku, a średni czas między kolejnymi „rewizjami” iMaka to niecałe 9 miesięcy. Niewykluczone więc, że z początkiem nowego roku Apple zaprezentuje następcę aktualnego modelu. Szybszego procesora nie potrzebuję (choć pewnie będzie już miał procesor z serii Ivy Bridge), ale może dysk SSD będzie w nim montowany w standardzie, przez co cena całości będzie niższa.