Nie znałem Steve’a Jobsa osobiście. Nigdy nie zamieniłem z Nim żadnego słowa. Nigdy nawet nie napisałem mu maila, choć znany był z tego, że na nie odpisywał. Jestem też więcej niż pewien, że Steve nie miał pojęcia kim ja jestem. A jednak zawsze czułem z Nim pewną więź.

Moment, w którym odebrałem białego iBooka G3 zapamiętam na zawsze. Leżał na stole i prezentował się tak znakomicie, że nagle wszystko wokół przestało do niego pasować. Już wtedy zajmowałem się tworzeniem, a iBook miał pomóc mi skupić się na procesie kreacji, odsuwając na bok fakt, że jestem informatykiem. Dokładnie tak się stało. Gdy patrzyłem wstecz, docierało do mnie, że ten informatyk we mnie, istniał kiedyś z konieczności - żeby obsługiwać komputer, należało być przede wszystkim informatykiem, nawet, gdy przyczyną jego używania była jedynie chęć kreacji.

Z Makiem było inaczej. Już w założeniu, był narzędziem przezroczystym. Jak okulary, które zakłada się co rano; są, spełniają swoją funkcję i …nie masz pojęcia, jak radziłbyś sobie bez nich. To właśnie komputery Mac pozwoliły mi robić rzeczy na tyle dobre, że mogłem być z nich dumny. Pośrednio, dzięki nim, po raz pierwszy poczułem prawdziwą satysfakcję, co zmieniło na zawsze mój pogląd na rzeczywistość i - jednocześnie - sposób na życie.

Niedługo potem, zacząłem przekonywać innych; przyjaciół, znajomych, współpracowników. Gdy co najmniej kilkakrotnie odebrałem telefon, słysząc w słuchawce „Miłosz, dziękuję”, wiedziałem, że robię dobrze. Gdy z aktualną żoną, a wówczas dziewczyną, zamieszkaliśmy razem, została postawiona przed faktem dokonanym: „w tym domu używamy komputerów Mac”. Dziś, po kilku latach od tamtego momentu, używa w pracy MacBooka Pro, choć mogła kupić dowolny inny komputer. W tym wszystkim, widziałem rozszerzającą się na kolejne jednostki pasję Steve’a.

Uwielbiałem go także za to, że zawsze stawiał design ponad wszystkim. Bez kompromisów. Pozwoliło mi to uwierzyć, że nie jestem odosobniony we własnym perfekcjoniźmie. Że jest ktoś, kto zbudował na tym wizerunek marki. Osoby postronne czasem dziwią się, że spędzam (lub w ich mniemaniu tracę) czas na „dopieszczenie” czegoś, czego pewnie nikt nie zauważy. Tego jednak, nauczyłem się od Steve’a i zawsze w takich sytuacjach czuję się przez Niego usprawiedliwiony; niech ten szczegół dojrzy jedna osoba i uśmiechnie się na jego widok. Wystarczy. O to przecież chodzi.

Jakiś czas potem obejrzałem Steve’a wystąpienie na Uniwersytecie Stanforda i wtedy dotarło do mnie, jak bardzo ludzki jest ten mój mentor. Nie wiem ile razy widziałem lub słyszałem treść tej mowy, ale prawodopodobnie mógłbym ją wyrecytować. Być może dlatego, że w myślach tak często sobie ją powtarzam?

Wiem, że dla części z Was Steve Jobs był jedynie szefem firmy, która tworzyła jakieś elektroniczne zabawki z logo nadgryzionego jabłka. Komputer, odtwarzacz muzyki, telefon czy tablet - to tylko narzędzia. Wiem, rozumiem. Dla mnie, zawsze były jednak czymś więcej. Steve Jobs, tworząc urządzenia, stworzył pewną kulturę. I jestem dumny z bycia jej częścią.

Nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym zamiast iBook’a, kupił wówczas jakąś Toshibę. Nie wyobrażam sobie czym bym się teraz zajmował, gdyby nie Apple i Steve Jobs. Dziękuję Mu więc za rewolucyjną zmianę w postrzeganiu i używaniu komputerów, za ukierunkowanie mojego rozwoju, za pasję, którą się dzielił, za inspirację, którą wciąż daje, za to, ile się od Niego nauczyłem i za to, ile się jeszcze nauczę.